Kazanie ks. Tomasz Trzaska
Kazanie ks. Tomasz Trzaska wygłoszone 1 marca br. w Muzeum na Rakowieckiej:

Kończy się powoli ten wyjątkowy dzień w roku. Dzień, na który czekaliśmy przez ostatnie tygodnie z ogromną intensywnością. Znów zabrzmiały w naszych uszach pieśni i piosenki żołnierskie, znów usłyszeliśmy „Cześć i chwała bohaterom!”. Ponownie zabiły nam mocniej serca gdy tutaj – w dawnej mokotowskiej katowni – wspólnie śpiewaliśmy Hymn Polski, by potem powtórzyć go na Łączce i w wielu innych miejscach Warszawy i całego kraju. Mając kilka chwil przejrzałem dziś media społecznościowe – pełno tam wspomnień i sylwetek postaci z podziemia antykomunistycznego. Dużo zdjęć z dzisiejszych uroczystości, wiele cytatów z przemówień, wiele słów. Jutro to wszystko powoli już będzie cichło. Życie pójdzie dalej. Ale zanim skończy się ten dzień, lubię tę ciszę, która następuje po wszystkim. Przyznam, że mam wtedy odczucie dobrze przeżytego dnia. Że po raz kolejny dobrze uczciliśmy Żołnierzy Wyklętych. Lubię tę ciszę.

Ale potem przychodzi niepokój… Czy aby to poczucie satysfakcji nie jest przedwczesne? Czy naprawdę wykonaliśmy wszystko? Czy Pan Major, Pan Rotmistrz, Pan Pułkownik… i wszyscy ONI byliby z nas dziś dumni? Lubię w tej ciszy zadawać sobie to pytanie.
Pytam dziś siebie i Was: Czy możemy być dumni z tego, co robimy dla pamięci o naszych bohaterach? Przecież dziś tak wiele razy powtarzane były słowa: „Ale jest nas coraz mniej…”, „Uroczystości nie takie, jak kiedyś…”. Może faktycznie żyjemy w jakiejś bańce mówiąc sobie, że robimy wielkie rzeczy?
Czy nie zostaniemy z tym jako ostatni?
Dziś Jezus mówi o przewrotnym plemieniu, które żąda znaku. Mówi do Boga: „Przekonaj mnie, zrób coś, żebym w Ciebie uwierzył. Inaczej będę żył bez Ciebie. Nie będziesz mi potrzebny”. Nie łudźmy się. Wielu takie słowa mówi również do naszej umiłowanej Ojczyzny: „Zrób tak, żebym Cię kochał. Inaczej wyjadę, wyprę się i zapomnę…”.
A ja stojąc dziś mówię i wołam z tego miejsca: Obyście nie musieli dostać innego znaku, niż znak Żołnierzy Wyklętych! Obyście nie doświadczyli znaku walki o niepodległy byt. Oby nikt Wam nie powiedział: „Chcieliście większego znaku – to walczcie. To będzie dla Was znak!”.
Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.
Bo w życiu to właśnie chodzi o to „coś więcej”. O pewną świętą sprawę.

"Każdy z Was, młodzi Przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte, jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić, jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć, jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić, nie można zdezerterować. Wreszcie, jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte. Utrzymać i obronić, w sobie i wokół siebie, obronić dla siebie i dla innych". 12 czerwca 1987 r. w Gdańsku.

I dziś pytam sam siebie i Was: Czy pomagamy młodym odnaleźć ich Westerplatte? Czy pokazujemy, że można walczyć o coś więcej. O jakąś słuszną sprawę? Czy tylko zabieramy ich tam na wycieczkę mówiąc, że byli inni, którzy o swoje Westerplatte walczyli?
Kilka dni temu odwiedziłem jedno z Warszawskich liceów. Spotkałem się ze wspaniałą młodzieżą, opowiadając im o podziemiu antykomunistycznym, o pracach IPN: poszukiwaniach i ekshumacjach. Nasze prace spotkały się z zainteresowaniem, ale momentami zauważyłem wśród pewne znużenie. Zainteresowanie wróciło dopiero wtedy, gdy zacząłem mówić im o tym, że Żołnierze Wyklęci poświęcili zdrowie, spokojny los, a w końcu życie dla świętej sprawy niepodległej Polski. Zobaczyłem wtedy w ich oczach głębokie zainteresowanie.
I zrozumiałem, że nasze pokolenia się różnią. Nas poruszają obrazy wrzuconych do dołów śmierci szczątków. Ich – bardziej niż to – przesłanie o pewnym sensie życia. Zrozumiałem, że trzeba mówić do nich inaczej…

Za chwilę skończy się ten dzień. I znów zadam sobie to pytanie: gdzie jesteśmy? Czy robimy wszystko? Czy starczy sił do dalszej pracy?
Ale zaraz przychodzi wspomnienie pięknych chwil prac na Łączce i w innych miejscach. Piękne słowa, które wtedy padały. Aż w końcu widok tych, którzy płaczą na dźwięk słów prof. Szwagrzyka: „Mamy Pani Brata! Mamy Pańskiego tatusia…”.
I wraca spokój. Bo może czasem jesteśmy nieporadni w tym, co robimy. Może czasem nie umiemy znaleźć słów i metody. Ale tego doświadczenia nikt nam nie zabierze. Bo Łączka, bo Żołnierze Wyklęci i nasza miłość do nich zmieniła nas na zawsze. I dziś wiem, że to wystarczy. Że nie musimy się martwić. Damy radę. Bo jesteśmy i pamiętamy. A Bóg pomoże.

Nie zatrzymamy się więc tej nocy w milczeniu płynąc, gdy wszystko sen, jesteśmy snem bez ciała i bez imion.
Lecz gdy kogutów tkliwy głos doleci nas już siwy - przy twarzy twarz, przy dłoni dłoń wrócimy, wrócimy.