Kolęda Mokotowska

Wigilia na Rakowieckiej
Stanisław Krupa ps. „Nita”, żołnierz batalionu Armii Krajowej „Zośka”, w swojej książce pt. „X Pawilon. Wspomnienia AK-owca ze śledztwa na Rakowieckiej” tak opisał Święta Bożego Narodzenia w 1948 r.:
Nadeszła wreszcie tak oczekiwana wigilia. Dla przytłaczającej większości Polaków dzień szczególny, jedyny dzień w roku. Dla nas, w 13-tej celi był to dzień jak co dzień. O 6-tej rano pobudka. Zgrzyt klucza, szczęk otwieranych drzwi, bieg po ułożone w kostkę i wystawione na noc na korytarz ubranie oraz buty. Mycie nad kiblem. Normalne przesłuchania, z normalnym biciem i innymi szykanami. A menu - też jak co dzień: na śniadanie litr lury zwanej kawą (oczywiście zbożówka), porcja czarnego, gliniastego chleba; obiad - litr buraczano-brukwiowej zupy, kraszonej olejem, bądź dorszami ze łbami i wnętrznościami, na kolację - pół litra wodnistej zupki i o połowę mniejsza niż rano porcja kawy. I zupka, i kawa tego wigilijnego dnia były takie same jak zawsze, ale my jedliśmy je inaczej niż zwykle. Ledwo zamknęły się drzwi za wydającymi kolację, Piecia stanął na środku celi i zawołał niemal donośnym głosem: „Proszę do opłatka!”. Postawiliśmy swoje zupki, gdzie kto stał, na podłodze i otoczyliśmy Piotrusia. On zaś wyciągnął ręce z cienkimi czarnymi placuszkami. Właśnie na ten cel zbierał parę dni wcześniej miękisz. Razem z Józkiem Batorym ugniatali ów chleb i przygotowali wcale zgrabne opłatki. Ze wzruszeniem łamaliśmy się tym czarnym opłatkiem i składali sobie życzenia, oczywiście wolności. ...Jakoś zapomnieliśmy o naszej zupce. Usiedliśmy ciasno pod ścianą i ktoś zanucił kolędę... „Bóg się rodzi, moc truchleje...” Staraliśmy się śpiewać jak najciszej, żeby nie sprowokować oddziałowego. Nie chcieliśmy, aby nam tę naszą wigilię zakłócił ordynarnymi wyzwiskami. Mimo to nasz śpiew rósł, potężniał. Do porządku przywołało nas stukanie w drzwi. To oddziałowy, ale stukał dziwnie delikatnie, nie otworzył też drzwi i nie wrzasnął: „Ciszej do cholery!”. Widocznie i jemu udzielił się wigilijny nastrój. Niemniej przestaliśmy śpiewać. Zaczęły się za to wspomnienia i rozmowy. (...) - Taki to parszywy los polskich tułaczy - odezwał się ktoś po dłuższej chwili ogólnego milczenia. - Jaki tam los, to nasz beznadziejny sentymentalizm. Dla innych nacji tam dom, gdzie chleb, a my tęsknimy do wierzby rosochatej, do bocianiego gniazda, nawet do kurnej chaty, przecież to nie ma najmniejszego sensu - zareplikował ktoś inny. - Panowie, panowie, dosyć ideologicznych sporów, lepiej zaśpiewajmy jakąś kolędę - przerwałem. - Proszę panów, ja wprawdzie nie mam głosu, ale spróbuję zaśpiewać taką kolędę, nową, mokotowską, powstałą tu, w poprzednią wigilię - powiedział Piotruś i zaczął drżącym głosem...
„Mokotowska kolęda” Hej kolęda, kolęda, Betlejem kolęda Jasna łuna z nieba Hej kolęda, kolęda, Mokotów kolęda Kęs czarnego chleba
Miedzy nas Pan Jezus wszedł, Na więziennym stołku siadł Miedzy nas Pan Jezus wszedł Chleb czarny z nami jadł.
Hej kolęda, kolęda, Betlejem kolęda Aniołowie pasterze, Hej kolęda, kolęda, Mokotów kolęda Ciemna noc w karcerze
Miedzy nas Pan Jezus wszedł Na koszuli numer szył Miedzy nas Pan Jezus wszedł I w karcerze z nami był
Hej kolęda, kolęda, Betlejem kolęda Królów hołdowanie Hej kolęda, kolęda, Mokotów kolęda O wolność wolanie
Miedzy nas Pan Jezus wszedł, Skinie rączka swą Bożą Między nas Pan Jezus wszedł Wszystkie drzwi się otworzą…
Dziś, po latach, kiedy piszę te słowa, jeszcze jakiś skurcz dławi mi gardło i oczy wilgotnieją. A wtedy... każdy z tych twardych chłopów, co to niejedno przeżył, spuścił głowę, żeby ukryć cieknące z oczu łzy. Taka była moja pierwsza więzienna Wigilia.”
S. Krupa, X Pawilon, Ząbki 2000, s. 116-119