Zygmunt Jan Rumel

Z cyklu: Skradzeni literaturze - Poeci i Pisarze Wyklęci 25. Zygmunt Jan Rumel
DRAMAT Jest dramat dwoistości, który dusze pęta i historię rozdziera – na połowy garnie. Po jednej stronie piana swarliwa i mętna, Po drugiej myśl samotna tworząca ofiarnie.
Jakiej karty nie dotknąć, jaki wiek poruszyć, dwie się w jednej części szamoczą połowy. Dwie połowy tej samej – jednej polskiej duszy. Ten to dramat odwieczny – polski narodowy.
Trzeba by ukazywać co dzień polskiej scenie, jak zwierciadło każdemu podając do oczu, a może żywiej zadrga zbiorowe sumienie, co dziś jak mętna rzeka historią się toczy…
*** A kiedy do Ciebie powiem nie tak, jak dziś – a żono – w tej dziwnej, śpiewnej mowie, co w maj jest zatajoną…
I niby sen, myślami, nad czoło Twe pochylę, aby je pieścić snami śpiącemi w spojrzeń pyle…
I sny Twe zaczaruję muskaniem śpiewnej mowy, która tak w serca kłuje, strumyczkiem purpurowym…
Kiedy się skryję cały w tym jednym cichym słowie – zaklęty pazik biały – co Ty mi wtedy powiesz…?
BALLADA O ULICY SŁUPECKIEJ Na ulicy Słupeckiej, na ulicy pijanej, błądzi księżyc jak dziecko i tynk łupie na ścianach.
Biegną schody w poddasza, chodnik rynny potrąca, jezdnia dudni jak blacha – ot, tak – chyba niechcący.
Hen na czwartym pięterku kolebeczka – pokoik, tekturowe pudełko wypełnione napojem. Drzwi pukają, a zegar senne liczy miesiące, szafa płynie jak pegaz pewnie – ot, tak – niechcący
Jest skobelek i klamka, w torebeczce ślad mąki, a w pudełku Ordonka, co sprzedaje fijołki.
Jest i pani jak likier, co ma oczy milczące i nie kocha się w nikim – ot, tak – chyba niechcący. (…) Na ulicy Słupeckiej, na ulicy mój Boże, księżyc spił się jak dziecko, wziął latarnię za rożen.
A pod dachem kolebka – pudełeczko skrzypiące, gdzie malutka Lusieńka rzewnie płacze – niechcący.
POEMA Poema by nam trzeba stworzyć polskie, nowe, jędrnej gwary społecznej pełne, mocne, zdrowe. Jare jako pszenica, jako chłopy żytnie, w których Polska jak długa, szeroka zakwitnie i wygada, wyśpiewa, wygębuje gwarnie, niby prawda mielona na ogromnym żarnie. Niby łany szumiąca ku życiu rozrzutnie, ochoczo, tęgo, prosto – a nie bałamutnie, na modłę galanterii salonowych styli, w których się słowo szminką i pudrami pyli.
DWIE MATKI Dwie mi Matki-Ojczyzny hołubiły głowę. Jedna grzebień bursztynu czesała we włos, druga rafy porohów piorąc koralowe, zawodziła na lirach dolę ślepą – los…
Jedna oczom tańczyła pasem złotolitym, czerep drugą obijał – pijany jak trzos. Jedna boso garnęła smutek za błękitem, druga kurem jej piała buntowniczych kos…
Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy w warkocz krwisty plecionej jagodami ros, bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy, by sece rozdwojone płakało – jak głos…
Zygmunt Jan Rumel „Poręba”(ur. 22.02.1915 r. +10.07.1943 r.) Z woli komunistów po II wojnie światowej mieliśmy o nim zapomnieć, jak o całych Kresach. Absolwent Liceum Krzemienieckiego, student polonistyki, publicysta, ale przede wszystkim poeta – diament równy Baczyńskiemu i Gajcemu. W II wojnie światowej emisariusz Batalionów Chłopskich na Wołyń. Na początku 1943 r. został dowódcą VII okręgu Batalionów Chłopskich na Wołyniu – organizował bazy samoobrony i działania partyzanckie. Oddelegowany do rozmów z Ukraińcami mających na celu zaprzestanie pogromów ludności polskiej został zamordowany wraz z Krzysztofem Markiewiczem (przedstawicielem delegatury) i Witoldem Dobrowolskim (woźnicą) przez patrol UPA. Po wojnie ukazał się tylko raz i tylko jeden tomik wierszy Zygmunta Rumla (PiW 2018), nie trafił do podręczników szkolnych.