top of page
980x285nagłówek.png
Szwagrzyk.jpg

Toczymy samotną walkę 

– Mam głębokie przekonanie, że szczątki generała Fieldorfa, pułkownika Cieplińskiego czy rotmistrza Pileckiego zostały już odnalezione podczas prac poszukiwawczych na Łączce, ale nie wiem dlaczego do tej pory nie ma ich identyfikacji – mówi prof. Krzysztof Szwagrzyk, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej i p.o. dyrektora Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN w rozmowie z Jarosławem Wróblewskim. 

Do tej pory uroczyście ogłoszono 63 identyfikacje osób odnalezionych na Łączce na Powązkach Wojskowych. Ile, według badań robionych przez pana, mogło znajdować się wszystkich ciał w kwaterze Ł? 

Łączkę wyznaczono jako teren pochówku wyłącznie dla tych, którzy zostali skazani na karę śmierci i straceni. To ważna informacja, bowiem zazwyczaj w różnych innych miejscach, gdy jakiś obszar wyznaczono do pochówków, to grzebano tam wszystkich: zmarłych, straconych czy zakatowanych. Tutaj postąpiono inaczej i zrobiono miejsce wyłącznie dla tych, na których został wykonany wyrok śmierci. 

Liczba tych ofiar z lat 1948-56 wynosi ponad 328 osób. To jest lista, którą sporządziłem i sukcesywnie uzupełniałem, i co do której mam pewność, że te egzekucje nastąpiły w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. O ile do 1948 r. głównym miejscem straceń w Warszawie było więzienie na Pradze przy ul. Namysłowskiej, nazywane Toledo, o tyle od 1948 r. było to na pewno więzienie na Rakowieckiej. 

Niektóre ze szczątków odnalezionych na Łączce i sposób ich ułożenia wskazywałby, że niezależnie od straconych na Rakowieckiej, były tam grzebane jakieś – do końca nie wiemy jakie – inne ofiary. Potwierdzałaby to także wypowiedź Władysława Turczyńskiego, człowieka odpowiedzialnego za pochówki na Łączce. On zeznając przed komisją prokuratorską w 1956 r. stwierdził, że zawsze wcześniej przygotowywał doły dla tych, którzy przyjeżdżali rano zakopywać ciała straconych. Mówił też, że zdarzało się, że kiedy przyjeżdżali kogoś zakopać, to przygotowane wcześniej doły były już zajęte przez inne ciała, które mogły być tam włożone przez inne organy, np. Urząd Bezpieczeństwa czy Informację Wojskową. Tak więc mamy listę straconych w więzieniu oraz nieznaną liczbę tych, którzy byli ofiarami zbrodni komunistycznych, ale innych struktur. Poza dwoma przypadkami kobiet, wszyscy pochowani na Łączce to mężczyźni.

 

Łączka była przez lata miejscem komunistycznych zbrodni, wymazywanym z pamięci? 

Ten proces zacierania śladów trwał do końca lat osiemdziesiątych – i można to uznać za symbol komunizmu, bowiem na Łączce jak w soczewce widać, ile wysiłku komuniści włożyli, aby wymordować polskie elity. Tam przecież przywożono ciała osób najważniejszych i najgroźniejszych dla władzy komunistycznej, tam je grzebano i zacierano po nich ślady. 

Historia tego miejsca, jak i jego likwidacja pokazuje, ile wysiłku włożyli komuniści, żeby nie tylko wymordować ich fizycznie, ale także w to, żeby społeczeństwo przekonać, że byli to bandyci i pospolici przestępcy, działający na szkodę Polski. 

Jeśli do tego prześledzić, ile urzędów, struktur i osób przez długie lata, konsekwentnie działało w procesie zacierania śladów po tym miejscu na czynnym przecież cmentarzu, np. wyznaczając lokalizację drogi czy stawiając tam nagrobki, to taka sytuacja trwała do samego końca systemu komunistycznego. Później postawiono tam symboliczny pomnik na płytkim na pół metra fundamencie. Był jednak tak wymyślony, aby przy jego budowie nikt przypadkiem nie natrafił na ludzkie szczątki, choćby na jedną kosteczkę. 

To, co udało się osiągnąć podczas poszukiwań w okresie od 2012 r. do 2017 r. należy uznać za wielki sukces. Był pan z nami od początku i widział, jak małymi krokami szliśmy do przodu. Cieszyliśmy się z każdego pozwolenia, każdej wbitej w ziemię łopaty, widząc, jak trudne są wokół warunki. Poszukiwaliśmy, bo tak było trzeba. O tym miejscu pochówku na końcu cmentarza mówiły rodziny zamordowanych, które dowiedziały się o tym od grabarzy. Pierwsze odkryte szczątki ofiar dały nam pewność, że szukamy w dobrym miejscu, że to właśnie jest ta Łączka. 

W 2013 r. została zerwana asfaltowa droga, później zmierzyliśmy się z postawionymi na Łączce pomnikami ludzi zasłużonych dla władzy ludowej. Te etapy były niezwykle trudne, ale i owocne. Prawie wszystkie rodziny wyraziły zgodę, aby przenieść – na koszt państwa – groby ich bliskich na uzgodnione z nimi miejsce, na tym czy innym cmentarzu, czy nawet do innego miasta. Przeciwna była temu tylko jedna rodzina, która odwołała się do sądu. 

Dopiero po tym mogliśmy przystąpić do kolejnego etapu prac i zobaczyć szczątki ofiar, w większości zniszczone, umieszczone pod grobami wykonanymi na kwaterze Ł w latach 80. dla osób zasłużonych dla władzy komunistycznej. 

 

Czy jakiś skruszony ubek opowiadał kiedykolwiek panu o tym, co się działo na Łączce, wskazywał miejsca zakopania ofiar?

Przez tyle lat nikt się do mnie nie zgłosił, nie napisał żaden skruszony ubek, nawet anonimowo. Przez długi czas miałem w sobie jakąś nadzieję, nawet graniczącą z pewnością, że odezwą się ludzie, którzy zechcą już u kresu swoich dni zrzucić z siebie taki ciężar. Może zrobią to osobiście, może anonimowo? Powiedzą czy napiszą: byłem przy tym, widziałem, wiem, gdzie oni leżą i wskażę takie miejsce… Nic się takiego nigdy nie zdarzyło. 

Jeśli natomiast możemy zobaczyć nieliczne wypowiedzi dawnych ubeków – w przestrzeni publicznej czy na ławie oskarżonych – to ani skrucha, ani głos sumienia przez nich nie przemawia, ale arogancja, buta i pogarda dla ofiar. Po tylu latach nic się nie zmienili. Mając nawet powszechną wiedzę, że służyli złej sprawie – nic takiego w nich nie nastąpiło. 

Lokalizacje miejsc pochówków znamy więc nie od ubeków, ale uzyskujemy je sami, z różnych pośrednich źródeł. Rzadko się zdarza, żeby były jakieś dokumenty, które ujawniają w sposób zamierzony miejsca potajemnych pochówków. 

 

Ci, którzy mordowali, mieli świadomość, kogo mordują? 

Tak, w związku z tym zatarcie śladów po tych ludziach i miejscach było celem ich działań. Ujawnienie takiego miejsca przez robienie map, szkiców czy sprawozdań byłoby wbrew ich wcześniejszym działaniom. Stad nasze żmudne, czasem wręcz detektywistyczne prace.

 

Dlaczego nie mówią prawdy o tym, co się wydarzyło, dzieci ubeków czy ich krewni?

To, że sprawcy niczego nie mówili i nie mówią – to już wiemy, ale czemu nie mówią o tym ich dzieci i krewni, którzy mogli taką wiedzę posiąść o ich dawnej pracy? Trudno powiedzieć, dlaczego milczą. Może czują, że ujawniając takie fakty, ich nazwisko stanie się znane i będą ponosili konsekwencje tej sytuacji – i to mogło by im zaszkodzić. Dlaczego nie czynią tego nawet anonimowo? Może przyjęli sposób myślenia ojców, że to oni mieli rację, a nie ich zamordowane ofiary. 

 

Ile do tej pory podczas swoich poszukiwań odnalazł pan szczątków naszych bohaterów?

Około półtora tysiąca zostało odnalezione w wyniku działań realizowanych w bardzo wielu miejscach: mówimy nawet o kilkuset miejscach. Za trzy lata minie 20 lat od momentu kiedy odnaleźliśmy i zidentyfikowaliśmy pierwszą ofiarę. To bardzo długo. To czas, przez który wiele się zmieniło: gdzie z takich od poszukiwań na wpół amatorskich, realizowanych spontanicznie, z potrzeby serca, z przekonania konieczności wykonania takich badań we Wrocławiu – i praktycznie w osamotnieniu – do chwili, kiedy działania realizuje zespół Biura Poszukiwań i Identyfikacji – specjalnie do tego stworzony decyzją parlamentu w 2016 r. pion Instytutu Pamięci Narodowej – właśnie do poszukiwań i identyfikacji Polaków, którzy zginęli między 1917 r. a 1990 r., w wyniku działań okupantów, represji, w walce o naszą wolność. Dziś to zespół liczący ponad 60 osób. To również powód, żeby odczuwać satysfakcję, że mimo bardzo wielu trudności tak wiele udało się osiągnąć przez ten czas. 

 

Choć wydobycie wszystkich szczątków naszych bohaterów z ziemi na Łączce nie jest tożsame z ich identyfikacją, którą zajmują osoby badające ofiary od strony genetycznej, to przecież niepokojące jest to, że od ostatnich prac na Łączce w 2017 r. minęło kilka lat, a my ciągle czekamy na ogłoszenie identyfikacji rtm. Witolda Pileckiego, ppłk. Łukasza Cieplińskiego czy gen. Augusta Fieldorfa „Nila”? 

Wiele osób uznaje błędnie, że odnalezienie szczątków jest tożsame z ich identyfikacją. Tak niestety nie jest. Do pełnego sukcesu trzeba identyfikacji osobniczej. Trzeba potwierdzić metodą naukową, w sposób niepodważalny, że te oto szczątki należą do tego konkretnego człowieka. 

Zawsze, przechodząc do konkretnych prac poszukiwawczych wiemy, kogo poszukujemy. Mamy często wiedzę szczegółową, związaną z okolicznościami i datą śmierci. Posiadamy też dane antropologiczne i często materiał genetyczny od rodzin, który pozwala nam na przeprowadzenie procesu identyfikacyjnego. Nie jest tak w każdym przypadku, bo również są masowe zbrodnie, w których zginęło np. kilkaset osób, gdzie nie potrafimy określić tożsamości większości z nich. Nie jest jednak tak, że jeździmy bez przygotowania, bez długiej pracy studyjnej nad materiałami, zdjęciami lotniczymi, mapami, bez analizy źródeł pisanych i mówionych. Dopiero po tych wszystkich pracach następuje wyjazd i prace poszukiwawcze, a z kolei następnym etapem są badania identyfikacyjne. 

Kiedy miałbym określić, ile razy byłem pytany o identyfikację pana rotmistrza Witolda Pileckiego, powiedziałbym, że kilkaset razy. To jest pytanie najczęściej zadawane nam, pracownikom zespołu Biura Poszukiwań i Identyfikacji. To jest naturalne, bo przecież to wielki bohater i wspaniały człowiek, którego czyny są w Polsce i na świecie znane i doceniane. 

Jednak o ile pytanie zadawane w 2012 r. brzmiało „Czy znajdziecie tutaj rtm. Witolda Pileckiego?”, to w roku 2017, kiedy zakończyliśmy już prace na Łączce, zaczęto nas pytać: „Kiedy go znajdziecie?”. Słyszymy też: „Dlaczego jeszcze nie?”. To jest niezrozumiałe dla bardzo wielu ludzi, bowiem mówiliśmy, że wszystkie szczątki ofiar komunizmu pochowane w latach 1948-56, zostaną odnalezione w wyniku trzech etapów, które zrealizowaliśmy w latach 2012-17. Nie wszystkie były w układzie anatomicznym, niektóre były zniszczone, ale wszystkie szczątki, każdy ząb, każda kosteczka, każdy fragment ludzkich szczątków, który został tam ukryty przed laty – odnaleźliśmy. 

Materiał genetyczny, porównawczy rtm. Witolda Pileckiego został pobrany od jego dzieci, Zofii i Andrzeja, a więc był to bardzo dobry materiał do porównań, zabezpieczony już dawno. Ale wyniku identyfikacji do dzisiaj jednak nie ma. 

 

Dlaczego? Z jakiej przyczyny? 

Ostatnie wyniki badań identyfikacyjnych z Łączki nasze Biuro Poszukiwań i Identyfikacji oraz prezes IPN otrzymało latem 2018 r. Mówimy więc o sytuacji, kiedy od 2,5 roku nie ma żadnej, powtórzę – żadnej – identyfikacji z Łączki. 

Dla nas, pracowników Biura Poszukiwań i Identyfikacji, jest to sytuacja niewyobrażalna, zwłaszcza że w Polsce nie ma ważniejszego miejsca, jeśli chodzi o Żołnierzy Wyklętych, o ofiary komunizmu. Tam pochowano przecież tych, których władza komunistyczna uważała za najgroźniejszych. Tam ukryto zwłoki takich ludzi, jak gen. Fieldorf, rtm. Pilecki, ppłk Ciepliński, mjr „Łupaszka”, mjr „Zapora” i kilkuset niezłomnych, wspaniałych ludzi. Wszystkie szczątki zostały tam podjęte, materiał genetyczny pobrany i zabezpieczony, ale wyników nie ma. 

Nasze Biuro robi wszystko, aby tę sytuację zmienić. Trzeba jednak wiedzieć, że cały proces badań był i jest elementem śledztwa, które prowadzi pion śledczy IPN. Trudno może uwierzyć, ale my nie mamy żadnego wpływu na to, jak przebiega to śledztwo, a to jest dla nas przedmiotem zmartwień, jeśli od 2,5 roku nie mamy wyników badań identyfikacyjnych i genetycznych, ani nawet wiedzy o stanie śledztwa, jego przebiegu, podejmowanych działaniach. 

Badania genetyczne ofiar z Łączki zlecane są przez prokuratorów prowadzących śledztwo Pomorskiemu Uniwersytetowi Medycznemu w Szczecinie. Tam zostały przekazane przez IPN próbki szczątków i cały materiał genetyczny pobrany od rodzin zamordowanych, a więc efekty naszych wieloletnich i realizowanych z ogromnym wysiłkiem i zaangażowaniem prac. Stamtąd natomiast nie otrzymujemy wyników badań genetycznych. Jednocześnie – w co aż trudno uwierzyć – przedstawiciel zleceniobiorcy prac otrzymanych od pionu śledczego publicznie stwierdza, że na Łączce leżą w większości kryminaliści i zbrodniarze niemieccy.

Biuro Poszukiwań i Identyfikacji robi wszystko, żeby uzyskać wyniki badań genetycznych i tę sytuację zmieniać. Jednak ani prezes IPN, ani kolegium, a tym bardziej Biuro Poszukiwań i Identyfikacji, nie mają jakiegokolwiek wpływu na działania pionu śledczego IPN. 

 

Kto więc posiada taką możliwość? 

W każdym razie nie IPN, którego pion śledczy jest formalnie jego częścią składową, co stwierdzam z ubolewaniem i przykrością. 

Nasze biuro podjęło ogromny wysiłek, aby uzyskać zgodę władz amerykańskich i posiąść niezwykle ważny i cenny program „Codis” do badań genetycznych. Obok IPN, ten program posiada w naszym kraju tylko Centralne Laboratorium Kryminalistyki. Zasada działania programu jest prosta – trzeba do niego „włożyć” jak najwięcej informacji o wynikach profilowań szczątków i osób, wówczas odpowiednia analiza daje nam możliwość uzyskania szybkiego potwierdzenia, czyje szczątki zostały już odnalezione. Wcześniej przez brak takich porównań nie można było uzyskać identyfikacji. Jednak aby ten program mógł właściwie i skutecznie działać, trzeba dostarczyć mu wyniki profilowań, a tych ze strony prokuratorów nie otrzymujemy. 

 

Dlaczego?

Ponieważ prokuratorzy IPN prowadzący śledztwo w sprawie Łaczki przekazują profilowy materiał genetyczny nie do bazy materiału genetycznego IPN, ale podmiotowi zewnętrznemu, jakim jest Pomorski Uniwersytet Medyczny. Stamtąd jednak nie przekazują już nam z powrotem tylu wyników badań profilowań. Nie możemy uzyskać więc wyników profilowań i tym samym identyfikacji – nie dlatego, że nie chcemy czy nie jesteśmy przygotowani, ale dlatego, że nie jesteśmy w stanie przejść granicy, jaką wytworzył nam Pion Śledczy IPN, w którym jedynie pojedynczy prokuratorzy z różnych komisji współpracują z Biurem Poszukiwań i Identyfikacji IPN. 

 

Ale przecież na te wyniki czekają od lat z wielką nadzieją bliscy zamordowanych na Rakowieckiej?

Z żalem i smutkiem muszę powiedzieć, że z upływem kolejnych lat działania, które realizujemy, nie są – jakby się wydawać mogło – prowadzone w komfortowych, sprzyjających warunkach, gdzie wszystkie instytucje i osoby przypatrujące się naszej pracy są nam życzliwe, a przynajmniej obojętne. Niestety, tak nie jest – to sytuacja niezrozumiała, ale prawdziwa. 

 

Miał pan podczas poszukiwań na Łączce intuicję, czy też pewność, że właśnie tam znajdują się szczątki rtm. Witolda Pileckiego? 

Tak, moim zdaniem jego szczątki zostały odnalezione. Być może w czasie gdy teraz rozmawiamy, one już są odnalezione i zidentyfikowane. My jednak o tym nic nie wiemy. Czy się dowiemy – może tak, może nie? Taka jest smutna rzeczywistość. 

 

Więc pozostaje nam czekać. Jak długo? 

Nie jestem w stanie pogodzić się z argumentacją, wypowiedzianą w zeszłym roku przez prokuratora prowadzącego śledztwo z Łączki, że na wiosnę tego roku, czyli za 2-3 miesiące, to śledztwo zostanie zakończone. Czemu więc służyło prowadzone przez siedem lat od 2013 r. śledztwo? Co z niego wynika? Czy można mówić o zakończeniu śledztwa, jeśli zidentyfikowano tylko ok. 1/4 ofiar? Cały ten wielki wysiłek, nie tylko nasz, ale i wolontariuszy, i wielu innych ludzi, zmierzał przecież do tego, żeby odleźć szczątki konkretnych ludzi, je zidentyfikować i z należnymi honorami pochować. 

 

Jest jednak jakaś nadzieja?

Tą nadzieją jest codzienny trud specjalistów, pracowników Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN, nasza misja realizowana do końca, jako obowiązek Państwa Polskiego wobec swych zamordowanych i poległych obywateli. 

 

To jest w sumie szokujące, co pan mówi… 

Gdybym o tym wszystkim nie powiedział, a mówię o tym po raz pierwszy od lat, społeczeństwo dalej nie rozumiałoby, dlaczego tak się dzieje. Przy braku wiedzy o rzeczywistym stanie sprawy ma prawo myśleć, że problem z identyfikacjami jest po stronie Biura Poszukiwań i Identyfikacji. 

 

Czy to, że prezes IPN wypowiedział niedawno umowę PUM-owi w Szczecinie, coś zmieni?

I tak, i nie. Polska Baza Genetyczna Ofiar Totalitaryzmów była powołana do życia przez IPN i PUM. Od wielu lat IPN nie miał ani wpływu, ani wiedzy o tym, co się dzieje w Polskiej Bazie Genetycznej. To była więc tylko formalność, że tak się stało. 

Mam też jednak głębokie przekonanie, że szczątki generała Fieldorfa, pułkownika Cieplińskiego, rotmistrza Pileckiego zostały już odnalezione podczas prac poszukiwawczych na Łączce, ale nie wiemy, dlaczego do tej pory nie zostały zidentyfikowane. 

Wokół Łączki działo się i dzieje się wiele dobra i rzeczy wzniosłych, ale i wiele zła, gdy nie o ideę, nie o sprawę i bohaterów chodzi. Gdyby było inaczej, mielibyśmy już zidentyfikowanych kilkuset ludzi. Poznalibyśmy ich imiona i nazwiska. Nikt nie mówiłby, że są to zbrodniarze niemieccy i kryminaliści. 

W tej walce o pamięć, o Łączkę, o identyfikację Rotmistrza Pileckiego – Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN toczy samotną walkę – i będzie ją toczyć nadal. 

 

Ile szczątków ciał Żołnierzy Wyklętych czeka jeszcze na odnalezienie?

Mówimy o kilku tysiącach Żołnierzy Wyklętych, co do których nie mamy wątpliwości, że zostali zabici czy straceni w Polsce lub za jej wschodnią granicą, przesuniętą przecież w 1944 r. Oni oddali życie na Kresach. Nasz obowiązek to jednak poszukiwania Polaków, którzy zostali zamordowani od 1917 do 1990 roku. To oznacza, że jest to długi proces państwowych poszukiwań, który nie zakończy się za mojego pokolenia, ani za następnego. Taka jest skala dokonanych zbrodni na Polakach w XX w. 

Najważniejsze jednak, żeby ten proces trwał i miał charakter procesu państwowego – i żeby można było go realizować, posiadając ku temu właściwe narzędzia, żeby nie było wątpliwości, że to państwo go realizuje i konkretna instytucja, a nie żeby stało się to tylko polem do działań wszystkich podmiotów, dla których jest to modne, interesujące, czy z jakiś niskich powodów warte zainteresowania. 

Powtórzę – to musi być proces badań, poszukiwań i identyfikacji państwa polskiego. Instytucji, która ma ku temu narzędzia i za to jest przez polski parlament rozliczana. Inaczej będziemy świadkami gorszących scen i niezrozumiałych zdarzeń, jak to, kiedy nie mamy przez 2,5 roku żadnych nowych identyfikacji z Łączki. Tak być nie może. 

 

Byliśmy niedawno na pogrzebie ponad 100-letniej, legendarnej sanitariuszki V Brygady Wileńskiej Armii Krajowej – Lidii Lwow-Eberle „Lali”, którą pochowano na Powązkach Wojskowych. Można to zawsze zrzucić na koronawirusa, ale nie zaniepokoiła pana dosyć mała liczba uczestników uroczystości pogrzebowych? Czy kiedyś bardzo żywa pamięć o Żołnierzach Wyklętych gaśnie na naszych oczach? 

Myślę, że wielu uczestników tego pogrzebu zastanawiało się, co się stało w przeciągu kilku ostatnich lat. Uroczystości pogrzebowe Żołnierzy Wyklętych gromadziły zawsze tysiące osób. Z chwilą, kiedy odchodzi pani Lidia, przecież postać tak wyjątkowa, która przez tyle lat niosła pamięć o Żołnierzach Wyklętych, dając niezwykłe świadectwo prawdzie i potrzebie czy obowiązkowi naszej pamięci o bohaterach – gdy ją żegnaliśmy, było nas 300, może 400 osób… i przypominam sobie uroczystości na Placu Józefa Piłsudskiego w Warszawie, może 3–4 lata temu, w Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Były tysiące, tysiące ludzi, nie można było wejść na ten plac. Jednak z czasem te uroczystości bardziej zaczęły przypominać spotkania urzędników i służb, gdzie kompania honorowa Wojska Polskiego i poczty sztandarowe stanowiły połowę uczestniczących osób, które były na uroczystych obchodach na tym placu. To nie stało się nagle, ale było rozłożone w czasie. 

Kiedyś uważałem, że Żołnierze Wyklęci są stałym, niezmiennym już elementem naszej polskiej świadomości historycznej. Miałem też przekonanie, że są to tak ważne autorytety dla młodzieży – i już na zawsze nimi pozostaną. 

I na naszych oczach dzieje się coś niepokojącego. Widać niezwykle silny, różnorodny w formach atak na Żołnierzy Wyklętych. Próbuje im się przypisać jakieś haniebne, niegodne czy kryminalne czyny. Za wszelką cenę chce się z nimi zrobić to, czego nie udało się zrobić nawet komunistom. Spowodować, żeby społeczeństwo polskie uwierzyło, że to byli pospolici przestępcy, którzy walczyli w lasach tylko dla swoich małych celów. Przyczyn takich postaw jest wiele, ale na pewno nie ma jednego, spójnego programu i pomysłu, jak wiedzę o tych wyjątkowych ludziach w Polsce udokumentować i przekazać, tak żeby była powszechna i trwała. To są zarówno działania edukacyjne, jak i medialne. To również brak dobrych filmów, które mogłyby w Polsce i na świecie mówić o naszych Żołnierzach Wyklętych. 

Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego robiony z rozmachem film o rtm. Witoldzie Pileckim, jednym z największych bohaterów w historii świata, nie powstał w ciągu ostatnich lat? Jak możemy być dumni z polskich bohaterów, skoro nawet nie potrafimy poświęcić im swoich wielkich dzieł – tym, którzy swoją postawą po stokroć sobie na to zasłużyli?

mr_13.jpg

Wywiad ukazał się 1 marca 2021 w najnowszym 13 numerze Biuletynu Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL „Rakowiecka 37”

bottom of page